Kamienice powstały prawdopodobnie w XV i były domami al-ta-rzy-stów :) .Zajmowali się oni opieką i kultem wyznaczonego ołtarza w kościele św. Elżbiety. Domki połączone są barokowym łukiem – to brama dawnego cmentarza, który znajdował się na placyku ograniczonym przez kościół i kamienice.
Taką oto dziwną płaskorzeźbę znalazłem na Jasiu...
KOŚCIÓŁ P.W. ŚW. ELŻBIETY WĘGIERSKIEJ
Pierwszym punktem kościoła, który mnie zainteresował, był
oczywiście wieża. Oj, wspinaczka na szczyt był dużo bardziej uciążliwa, niż w
przypadku Marii Magdaleny. Ale było warto! Na szczycie spędziłem dużo czasu,
wypatrując ulubionych punktów miasta :
Kościóła Marii Magdaleny
Uniwersytetu
Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej :)
To takie małe porównanie - mała i duża wieża :)
Potem zajrzałem do wnętrza kościoła. Jako pierwsze rzucają
się w oczy surowe, gotyckie sklepienia. W kaplicach można odkryć skarby –
piękne, renesansowe i barokowe ołtarze i epitafia. Kościół wygląda na świeżo
odnowiony. Jest to spowodowane katastrofami i odbudowami, jakie przeżył. Wojnę
przetrwał nietknięty, lecz po niej 3 razy wieża i kościół ulegały pożarom. W tracie drugiego, w 1975 roku, całkowicie
zniszczono renesansowy hełm. W 1976 roku pożar strawił więźbę dachową, organy,
zawaliła się część sklepień. Kilka lat później udało się odbudować kościół i
zrekonstruować hełm – prezentuje się pięknie. Czy nie przypomina Wam wieży
zamku Książ? Mi bardzo :)
Dawne wnętrze kościoła. Jak szkoda, że nie wygląda tak do dzisiaj...
Przerażające
i pasjonujące zdjęcia pożarów z 1975 i 1976 roku
(zaczerpnięte ze strony www.dolny-slask.org.pl)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przed kościółkiem strażacy :)
Po wyjściu z kościoła doszedłem do wniosku, że to już na
pewno pora na obiad Nie zastanawiając się długo – wybrałem pizzę hut (chętnie
zjadłbym w „Piwnicy Świdnickiej”- ale nie wypadało mi w takim luźnym stroju :).
Po „Lunch time” dotarłem do
Uniwersytetu. Korzystając z otwartych drzwi, zajrzałem do uniwersyteckiego
kościółka imienia Jezus – i oniemiałem! Piękne, trochę mroczne i ciemne wnętrze
przepełnione kolorem starego złota – to lubię… Miła pani, pilnująca wnętrza,
otworzyła mi drzwi na empory i mogłem z góry zobaczyć całe barokowe wnętrze.
Przysiadłem na krześle – i starałem się skupić wzrok i krok po kroku przyjrzeć
się wnętrzu. Jak zwykle – barok bardzo to utrudnia, ale dla chcącego nic
trudnego .
Według mnie, największym błędem, jaki popełniają wycieczki-
grupowe czy indywidualne- jest źle rozplanowany czas. Zauważyłem, że sam często
– zachłyśnięty tym co widziałem, i tym, co jeszcze miałem do zobaczenia – za
szybko przechodziłem przez kolejne atrakcje. Potem nie pamiętałem do końca
wnętrz, które widziałem, a moje wspomnienia stawały się uboższe. Doszedłem do
wniosku, że trzeba w pięknych miejscach przysiąść, delektować się, rozglądać,
zwracać uwagę na detale. Dzięki temu każde miejsce zostaje zapisane w kartach
naszej pamięci jak obraz. Dlatego też wszędzie, gdzie mogłem, przysiadałem i
„rejestrowałem” piękne miejsca.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Takie ciekawe elementy mnie zainteresowały - aniołek trzymający lampkę i murzyn podtrzymujący ołtarz (?!)
W kościółku znajduje się jeszcze jeden skarb – gipsowa kopia słynnej Piety Michała Anioła.
---------------------------------------------------------------------------------
Gdy już nasiąknąłem niezwykłością
wnętrza, wyszedłem ze świątyni na placyk przed uniwersytetem, gdzie znajduje
się fontanna z rzeźbą szermierza.
Uniwersytet to niezwykły obiekt.
Było z nim związanych aż dziewięciu noblistów! Wszedłem głównym wejściem do
dostojnego gmachu, kupiłem bilet i rozpocząłem zwiedzanie. Najpierw – wystawa o
dawnych wydziałach uniwersytetu. Wchodząc w długi korytarz, prowadzący do niej,
pierwszy raz miałem okazję pociągać za tak niezwykłą klamkę :)- drzwi były
potężne, białe, złocone, a klamkę umiejscowiono na wysokości mojego nosa. Takie
wrota kojarzą mi się z dumnymi pałacami i filmem „Amadeusz” (skąd u mnie takie
skojarzenia…). Ciekawe, co robią niżsi, aby takie drzwi otworzyć?
Dawne narzędzia chirurgiczne (brrrr)...
.... i przesympatyczny, uśmiechnięty od ucha do ucha (chyba zawiasy mu puściły :) kościotrupek.
----------------------------------------------------------------------------------------
Następnie udałem się do Oratorium Marianum. To
reprezentacyjna sala, pochodząca z XVIII wieku. Początkowo planowano, że zajmie
całą szerokość budynku, jednak po katastrofie (zawalenie się zachodnich
filarów) zmieniono plany i zwężono salę. W XIX wieku była to jedna z
najważniejszych sal muzycznych Wrocławia. Koncertował tu m.in. Niccolò Paganini.
Sala została zniszczona w trakcie II wojny światowej – zawalił się strop. Po
jej odbudowie nie przywrócono jej dawnego wystroju; dokonała tego dopiero
rekonstrukcja z przełomu XX i XXI wieku.
Oj, ciężka jest praca konserwatora. Jak widać - rekonstrukcja nadal trwa...
Z wielką dumą kroczyłem potężnymi schodami cesarskimi, łączącymi
wszystkie piętra gmachu.
W końcu dotarłem do słynnej Auli Leopoldina. Nazwa to
wyraz wdzięczności dla fundatora uniwersytetu – cesarza Leopolda I. Wewnątrz
można dostać zawrotów głowy od bogactwa wystroju: barokowych rzeźb i alegorii,
stiuków, portretów dobroczyńców uniwersytetu, podium, pięknego chóru…
Spojrzenie w górę – potężny fresk :) .
------------------------------------------------------------------------------------------
Ostatnim punktem i jednocześnie wisienką na torcie była
wieża matematyczna – dawne obserwatorium astronomiczne i meteorologiczne. Co
ciekawe – przez wieżę przebiega piękna, marmurowa linia, ukryta w podłodze pod
drewnianymi klapami. To południk siedemnasty!!! Co ciekawe, został wyznaczony w
latach 1790-1791. Dziś wiemy, że pomiar był obarczony niedokładnością, ale była
ona naprawdę nieduża. Nad południową częścią linii południka wykonano otwór, przez
który wpadała plama światła słonecznego. Jej ruch w odpowiednim stosunku
względem linii potwierdzał geometrię instrumentu. Niestety, po wojnie nie
odtworzono otworu :( … Przedwojenni dyrektorzy obserwatorium to świetni
naukowcy, ludzie godni uwagi i podziwu. Jeden z nich, Johann Gottfried Galle,
był odkrywcą Neptuna!
Pan opiekujący się wieżą był bardzo miły; opowiedział mi o jej historii, otworzył linię południka i nawet zrobił zdjęcie. Jak fajnie spotkać tak sympatycznych ludzi :)
Kościół św. Elżbiety (na którego wieży również byłem)...
... i kościółek uniwersytecki. Zauważyliście te interesujące puchary z imitacją płomieni? Nietypowe :)
Uwierzcie - warto wspinać się na różne wieże! Dzięki takim miejscom możemy z innej perspektywy spojrzeć na miasto. A jak bogata jest ta perspektywa, gdy odwiedzimy kilka wież... :)
Na koniec opowieści o uniwerku - porównanie jego fasady z 1945 roku i obecnie :
Po
wyjściu z uniwersytetu poszedłem w kierunku Ostrowa Tumskiego, minąłem Zakład
Narodowy im. Ossolińskich, Halę Targową.
Zawsze z uśmiechem zatrzymuję się na tym mostku. Zakochani powinni, przechodząc tędy, zaczepić na barierce kłódkę z swoimi inicjałami i wyrzucić kluczyk do rzeki - aby ich miłość była wieczznaaaa :) ...
Niestety, czas mojego powrotu zbliżał
się wielkimi krokami, dlatego bardzo szybkim marszem wróciłem na dworzec
kolejowy. Kupiłem bilet i wsiadłem do pociągu. Tym razem nie był to zwykły szynobus,
ale skład „Impuls” – mój ulubiony, bardzo szybki, wygodny, klimatyzowany pociąg.
Dochodziła
osiemnasta, gdy minęliśmy Legnicę i nagle na dworze zrobiło się bardzo ciemno.
Po chwili rozpadał się potężny deszcz. Jak miło w takich momentach siedzieć
wygodnie w pociągu i rozprostowywać zmęczone nogi :) … A we Wrocławiu zostało jeszcze tyle do zobaczenia -mam już pomysły na kolejne "rundki"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz