środa, 28 sierpnia 2013

Wakacyjnej rundki po Wrocławiu część II


                 Pełen wrażeń opuściłem piękny kościół Marii Magdaleny. Wróciłem do rynku i skierowałem się w stronę Jasia i Małgosi. Nazwa urzekająca, nieprawdaż? Miniaturowe kamieniczki kojarzyły mi się z domkami dla lalek… Szczególnie Małgosia – pełna mikroskopijnych okienek, drobnych, barokowych dekoracji i kwiatów, umieszczonych na parapetach.
                Kamienice powstały prawdopodobnie w XV i były domami al-ta-rzy-stów :) .Zajmowali się oni opieką i kultem wyznaczonego ołtarza w kościele św. Elżbiety. Domki połączone są barokowym łukiem – to brama dawnego cmentarza, który znajdował się na placyku ograniczonym przez kościół i kamienice.

Taką oto dziwną płaskorzeźbę znalazłem na Jasiu...


KOŚCIÓŁ P.W. ŚW. ELŻBIETY WĘGIERSKIEJ






Pierwszym punktem kościoła, który mnie zainteresował, był oczywiście wieża. Oj, wspinaczka na szczyt był dużo bardziej uciążliwa, niż w przypadku Marii Magdaleny. Ale było warto! Na szczycie spędziłem dużo czasu, wypatrując ulubionych punktów miasta :

Kościóła Marii Magdaleny

 
Uniwersytetu

Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej :)


To takie małe porównanie - mała i duża wieża :)
Potem zajrzałem do wnętrza kościoła. Jako pierwsze rzucają się w oczy surowe, gotyckie sklepienia. W kaplicach można odkryć skarby – piękne, renesansowe i barokowe ołtarze i epitafia. Kościół wygląda na świeżo odnowiony. Jest to spowodowane katastrofami i odbudowami, jakie przeżył. Wojnę przetrwał nietknięty, lecz po niej 3 razy wieża i kościół ulegały pożarom.  W tracie drugiego, w 1975 roku, całkowicie zniszczono renesansowy hełm. W 1976 roku pożar strawił więźbę dachową, organy, zawaliła się część sklepień. Kilka lat później udało się odbudować kościół i zrekonstruować hełm – prezentuje się pięknie. Czy nie przypomina Wam wieży zamku Książ? Mi bardzo :)

Dawne wnętrze kościoła. Jak szkoda, że nie wygląda tak do dzisiaj...
















Przerażające i pasjonujące zdjęcia pożarów z 1975 i 1976 roku 
 (zaczerpnięte ze strony www.dolny-slask.org.pl)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Przed kościółkiem strażacy :)

                Po wyjściu z kościoła doszedłem do wniosku, że to już na pewno pora na obiad Nie zastanawiając się długo – wybrałem pizzę hut (chętnie zjadłbym w „Piwnicy Świdnickiej”- ale nie wypadało mi w takim luźnym stroju :).
                Po „Lunch time” dotarłem do Uniwersytetu. Korzystając z otwartych drzwi, zajrzałem do uniwersyteckiego kościółka imienia Jezus – i oniemiałem! Piękne, trochę mroczne i ciemne wnętrze przepełnione kolorem starego złota – to lubię… Miła pani, pilnująca wnętrza, otworzyła mi drzwi na empory i mogłem z góry zobaczyć całe barokowe wnętrze. Przysiadłem na krześle – i starałem się skupić wzrok i krok po kroku przyjrzeć się wnętrzu. Jak zwykle – barok bardzo to utrudnia, ale dla chcącego nic trudnego .


Według mnie, największym błędem, jaki popełniają wycieczki- grupowe czy indywidualne- jest źle rozplanowany czas. Zauważyłem, że sam często – zachłyśnięty tym co widziałem, i tym, co jeszcze miałem do zobaczenia – za szybko przechodziłem przez kolejne atrakcje. Potem nie pamiętałem do końca wnętrz, które widziałem, a moje wspomnienia stawały się uboższe. Doszedłem do wniosku, że trzeba w pięknych miejscach przysiąść, delektować się, rozglądać, zwracać uwagę na detale. Dzięki temu każde miejsce zostaje zapisane w kartach naszej pamięci jak obraz. Dlatego też wszędzie, gdzie mogłem, przysiadałem i „rejestrowałem” piękne miejsca.






Niezwykłe freski były trudne do ogarnięcia wzrokiem.












                                                           -------------------------------------------------------------------------------------------------


Takie ciekawe elementy mnie zainteresowały - aniołek trzymający lampkę i murzyn podtrzymujący ołtarz (?!)
















W kościółku znajduje się jeszcze jeden skarb – gipsowa kopia słynnej Piety Michała Anioła.












---------------------------------------------------------------------------------

Gdy już nasiąknąłem niezwykłością wnętrza, wyszedłem ze świątyni na placyk przed uniwersytetem, gdzie znajduje się fontanna z rzeźbą szermierza.

Uniwersytet to niezwykły obiekt. Było z nim związanych aż dziewięciu noblistów! Wszedłem głównym wejściem do dostojnego gmachu, kupiłem bilet i rozpocząłem zwiedzanie. Najpierw – wystawa o dawnych wydziałach uniwersytetu. Wchodząc w długi korytarz, prowadzący do niej, pierwszy raz miałem okazję pociągać za tak niezwykłą klamkę :)- drzwi były potężne, białe, złocone, a klamkę umiejscowiono na wysokości mojego nosa. Takie wrota kojarzą mi się z dumnymi pałacami i filmem „Amadeusz” (skąd u mnie takie skojarzenia…). Ciekawe, co robią niżsi, aby takie drzwi otworzyć? 

Dawne narzędzia chirurgiczne (brrrr)...






.... i przesympatyczny, uśmiechnięty od ucha do ucha (chyba zawiasy mu puściły :) kościotrupek.












----------------------------------------------------------------------------------------


Następnie udałem się do Oratorium Marianum. To reprezentacyjna sala, pochodząca z XVIII wieku. Początkowo planowano, że zajmie całą szerokość budynku, jednak po katastrofie (zawalenie się zachodnich filarów) zmieniono plany i zwężono salę. W XIX wieku była to jedna z najważniejszych sal muzycznych Wrocławia. Koncertował tu m.in. Niccolò Paganini. Sala została zniszczona w trakcie II wojny światowej – zawalił się strop. Po jej odbudowie nie przywrócono jej dawnego wystroju; dokonała tego dopiero rekonstrukcja z przełomu XX i XXI wieku.

Oj, ciężka jest praca konserwatora. Jak widać - rekonstrukcja nadal trwa...

Z wielką dumą kroczyłem potężnymi schodami cesarskimi, łączącymi wszystkie piętra gmachu. 






W końcu dotarłem do słynnej Auli Leopoldina. Nazwa to wyraz wdzięczności dla fundatora uniwersytetu – cesarza Leopolda I. Wewnątrz można dostać zawrotów głowy od bogactwa wystroju: barokowych rzeźb i alegorii, stiuków, portretów dobroczyńców uniwersytetu, podium, pięknego chóru… Spojrzenie w górę – potężny fresk :) .

------------------------------------------------------------------------------------------

Ostatnim punktem i jednocześnie wisienką na torcie była wieża matematyczna – dawne obserwatorium astronomiczne i meteorologiczne. Co ciekawe – przez wieżę przebiega piękna, marmurowa linia, ukryta w podłodze pod drewnianymi klapami. To południk siedemnasty!!! Co ciekawe, został wyznaczony w latach 1790-1791. Dziś wiemy, że pomiar był obarczony niedokładnością, ale była ona naprawdę nieduża. Nad południową częścią linii południka wykonano otwór, przez który wpadała plama światła słonecznego. Jej ruch w odpowiednim stosunku względem linii potwierdzał geometrię instrumentu. Niestety, po wojnie nie odtworzono otworu :( … Przedwojenni dyrektorzy obserwatorium to świetni naukowcy, ludzie godni uwagi i podziwu. Jeden z nich, Johann Gottfried Galle, był odkrywcą Neptuna! 


Pan opiekujący się wieżą był bardzo miły; opowiedział mi o jej historii, otworzył linię południka i nawet zrobił zdjęcie. Jak fajnie spotkać tak sympatycznych ludzi :)










 Z wieży, mimo iż niewysoka, roztaczały się świetne widoki.


Kościół św. Elżbiety (na którego wieży również byłem)...


... i kościółek uniwersytecki. Zauważyliście te interesujące puchary z imitacją płomieni? Nietypowe :)










Uwierzcie - warto wspinać się na różne wieże! Dzięki takim miejscom możemy z innej perspektywy spojrzeć na miasto. A jak bogata jest ta perspektywa, gdy odwiedzimy kilka wież... :)

Na koniec opowieści o uniwerku - porównanie jego fasady z 1945 roku i obecnie :

                Po wyjściu z uniwersytetu poszedłem w kierunku Ostrowa Tumskiego, minąłem Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Halę Targową. 




Zawsze z uśmiechem zatrzymuję się na tym mostku. Zakochani powinni, przechodząc tędy, zaczepić na barierce kłódkę z swoimi inicjałami i wyrzucić kluczyk do rzeki - aby ich miłość była wieczznaaaa :) ...


















                 Niestety, czas mojego powrotu zbliżał się wielkimi krokami, dlatego bardzo szybkim marszem wróciłem na dworzec kolejowy. Kupiłem bilet i wsiadłem do pociągu. Tym razem nie był to zwykły szynobus, ale skład „Impuls” – mój ulubiony, bardzo szybki, wygodny, klimatyzowany pociąg. 


                Dochodziła osiemnasta, gdy minęliśmy Legnicę i nagle na dworze zrobiło się bardzo ciemno. Po chwili rozpadał się potężny deszcz. Jak miło w takich momentach siedzieć wygodnie w pociągu i rozprostowywać zmęczone nogi :) …  A we Wrocławiu zostało jeszcze tyle do zobaczenia -mam już pomysły na kolejne "rundki"...


wtorek, 20 sierpnia 2013

Sierpień

W naszym mieście dużo się dzieje... Wielkimi krokami zbliża się Bolesławieckie Święto Ceramiki i Targi Staroci :). Mam nadzieję, że znajdę tam kilka ciekawych rzeczy - chcę ubogacić swoją kolekcję szkła laboratoryjnego o stare apteczne butelki z malowanymi etykietami, na które poluję już dłuższy czas. Poszukam też starych pocztówek. Jeśli znajdę coś ciekawego, na pewno wkrótce o tym opowiem. 

W przyszłym tygodniu zapraszam na drugą część relacji z "rundki po Wrocławiu". Wkrótce także mała fotorelacja z Święta Ceramiki. 
Zapraszam na bloga (i do Bolesławca, oczywiście :) !

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wakacyjnej rundki po Wrocławiu część I

             W czasie wakacji nie umiem siedzieć w domu bezczynnie, dlatego tez dość dużo podróżuję :)… Przemierzam okolicę rowerem, autobusem, a ostatnio także pociągiem. Tym razem moim celem był Wrocław- którego, o dziwo- nie miałem jeszcze nigdy okazji dobrze poznać. Nie przedstawię całej zawiłej i długiej historii miasta, bo nie jestem specjalistą, ale chciałbym opowiedzieć Wam o niezwykłych miejscach, które odwiedziłem.
                
              O 8.24 wsiadłem do pociągu na dworcu w Bolesławcu. Moje marzenie o wolnym miejscu szybko zostało rozwiane- pociąg był mały, a jechał aż z Jeleniej Góry, więc już był pełny… Mimo to nowe pociągi Kolei Dolnośląskich są świetne – nowe, dość czyste, fajnie zaprojektowane (jak ja uwielbiam pociągi :) .
Przed dziesiątą wysiadłem we Wrocławiu na Dworcu Głównym. Ten neogotycki budynek bardzo kojarzy mi się z jakimś indyjskim pałacem… I mimo iż nie jestem fanem takiego stylu – to ta budowla jest niezwykła – urzekła mnie :)

                Skierowałem się w stronę ul. Świdnickiej, gdzie powitały mnie pierwsze krasnale :)





        Minąłem piękną operę i słynny hotel Monopol.

Hotel „Monopol” wybudowano w 1892. W 1937 roku dostawiono balkon nad głównym wejściem, aby mógł przemówić z niego Adolf Hitler. Po wojnie kręcono tu wiele znanych filmów, m.in. „Popiół i diament”. Goszczono tu różne ważne osobistości. Po generalnym remoncie, 4 lata temu otwarto go ponownie.


Przyszedł czas na rynek… Przystanąłem pod słynnym pręgierzem, gdzie zobaczyłem świetną wystawę o epidemii czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku… Brrrrr!
















--------------------------------------------------------------------------------------------



Ratusz jest niezwykły. Mimo swej gotyckiej surowości, jego bryła jest bogata, niczym barokowy kościółek. Zachwyciły mnie drobne, precyzyjne, skomplikowane wzory z cegieł. To nie są zwykłe, średniowieczne cegły. To małe dzieła sztuki :) – przygotowywane zapewne na zamówienie, delikatne, misternie zaprojektowane, tworzą na fasadzie wspaniałe dekoracje. Bryła ratusza, wbrew pozorom jest dość prosta, ale to właśnie bogactwo kamiennych gargulców, rzygaczy, rzeźb, niezwykłych figur, tablic, ceglanych łuków, nieregularnie rozmieszczonych witrażowych okienek tworzy z ratusza niezwykły „dom”, który mówi wiele o dawnym Wrocławiu i pokazuje odwieczne dążenie do piękna. Nikt nie powie mi, że w średniowieczu wszystkie budowle były surowe! 

            



Stare budowle są takie ciekawe, gdy tylko bliżej im się przyjrzymy. Mnie szczególnie fascynują takie drobne, kamienne elementy, o których wiemy niewiele, których znaczenie, historia i pochodzenie jest niejasne. Wtedy właśnie powstają legendy… Jedną z moich ulubionych przytoczę pod koniec reportażu – dotarłem bowiem do wieży, na której znajduje się dziwaczna rzeźba :)









Jeden z pięknych gargulców na fasadzie               ratusza.

Kamienica pod Gryfami – tu rozpoczęła się akcja jednego z moich ulubionych kryminałów – „Koniec świata w Breslau”. Seryjny morderca zamurował w ścianie tego domu swoją ofiarę…


Na Placyku Solnym zaciekawiła mnie wystawa „Samochody II Rzeczpospolitej”. 
Szczególnie spodobała mi się tam pewna reklama (nieodparcie kojarzy mi się ona z lekcjami Edukacji dla bezpieczeństwa :)
















--------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wszedłem w uliczkę Kurzy Targ i dotarłem do pierwszego punktu mojej trasy – Muzeum Farmacji. W kamienicy, w której znajduje się muzeum, od połowy XIII wieku do lat pięćdziesiątych XX wieku NIEPRZERWANIE mieściła się apteka! Cóż za splendor odwiedzić miejsce tak nasiąknięte historią :).

Gdy przy zatrzaśniętych drzwiach zobaczyłem karteczkę „proszę dzwonić” zwątpiłem, czy jest czynne. Okazało się, że jest, a wstęp nic nie kosztuje. Miły pan pokazał mi szatnię i zostawił samego w tej ogromnej budowli. Odwiedziłem wszyyystkie sale- i było mi miło, bo nikt nie mówił co chwilę „Ostrożnie! Nie dotykać eksponatów!”. Muzeum posiada ogromne zbiory i prezentuje w bardzo ciekawy sposób historię aptekarstwa.Niestety, brakuje opisów eksponatów (dość nowa placówka). Mnie, pasjonata  chemii- zachwyciło  wszystko :)

Wewnątrz można podziwiać bardzo ciekawą ekspozycję, prezentującą losy farmacji - od pracowni alchemicznych, poprzez XVIII- wieczne apteki, po czasy współczesne.
Tradycyjnie, dawne apteki były tajemniczymi, ciemnymi pomieszczeniami, pełnymi szaf i regałów zawierających różnorakie szklane buteleczki i porcelanowe pojemniki. Na nich umieszczano łacińskie nazwy substancji.  Pomieszczenia ozdabiano wypchanymi lub zamkniętymi w słojach z formaliną zwierzętami. Często eksponowano też naczynia laboratoryjne, m.in. ekskluzywne moździerze. Wchodząc tam, czuło się, że miejsce to jest niezwykłe.



Przy ladzie nie mogło zabraknąć podstawowych narzędzi aptekarskich, m.in. wag laboratoryjnych, które pozwalały z dużą dokładnością odmierzać substancje. Urządzenia często umieszczano w szafkach, aby ruch powietrza nie zaburzał pomiaru.



Średniowieczna pracownia alchemiczna. Alchemia była nauką łączącą filozofię, chemię, farmację... Głównym celem alchemików było stworzenie receptury na tzw. kamień filozoficzny - substancję przemieniającą metale w złoto i na eliksir życia. Mimo iż te działania okazały się bezsensowne, alchemicy pozostawili po sobie bogatą spuściznę, m.in. opracowali sposób wytwarzania szkła, mydła, niektórych lekarstw, barwienia tkanin...

Tradycyjna retorta(zawsze chciałem mieć taką w moim laboratorium!) - to urządzenie służące do destylacji prostej. Alchemia już w początkowych fazach rozwoju opracowała wiele stosowanych do dziś metod rozdzielania substancji.

XIX-wieczne urządzenie służące do mielenia substancji, z których produkowano tabletki.

 W takich urządzeniach wyciskano tabletki i czopki.

Dawne strzykawki. Od razu nasunęło mi się skojarzenie z jednym z moich ulubionych kryminałów - "Eplarium" Hannibala Smoke'a. Tam odegrała ona duużą rolę.

Dawna wirówka do probówek.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
                W pobliżu Kurzego Targu znajduje się Katedra św. Marii Magdaleny- duży, gotycki kościół z pięknymi (ach!) przyporami. 














W kościele znajduje się słynna, renesansowa ambona- niestety, ze względu na remont nie mogłem podejść i przyjrzeć się jej bliżej :(





W tym kościele, w roku 1523, wygłoszono pierwsze we Wrocławiu kazanie w duchu luterańskim. Dokonał tego teolog Jan Hess. 


"Hess łączył gruntowną wiedzę filozoficznąteologiczną oraz biblijną, z jednoczesną stanowczością przekonań w swoich argumentacjach odwoływał się zazwyczaj do Biblii, ponieważ uważał je za rozstrzygające wszelkie spory źródło prawdy. Doskonale znał historię Kościoła i potrafił bez trudu wskazywać powody błędów i trudności doktrynalnych. Stosował rzadkie wtedy metody postępowania, które odrzucały obrażanie przeciwników religijnych i ich programową negację, a wprowadzały porządek badawczy i istotne zasady tolerancji czy wręcz godziły się na pewne kompromisy konfesyjne."
cyt. za. pl.wikipedia.org                       

Osobliwością świątyni jest mostek pokutnic, łączący wieżę północną i południową. Kupiłem więc bilet i rozpocząłem mozolną wspinaczkę po setkach schodków. Tu odbył się kolejny sprawdzian mojego lęku wysokości- najpierw schodki z kraty – i zamiast betonu pod nogami- widok na całą plątaninę schodów w pustym wnętrzu wieży. 
Drugi sprawdzian – to sam mostek… Jednak widoki, które się stamtąd roztaczały i wiatr we włosach przebijały wszystko :)


                





Z wieżą południową wiąże się niezwykła historia „Dzwonu grzesznika”, odlanego w 1386 roku. Ale to już opowieść na osobny artykuł… :) 
Niedługo pojawi się druga część relacji- do zobaczenia!